Anioł



Niedługo po północy pierwsze przebudzenie.
Nie, nie ma zgody, że się tak zwyczajnie zaśnie.
Gdy całym ciałem targa odwieczne pragnienie,
To skończyć się nie może tak prosto, tak właśnie.
Nie, nie może być zgody na półsenny koniec,
Bo znów się nie zdążyło do niczego dobiec.
Ile to już dni, nocy? Dwanaście tysięcy?
A lat ponad trzydzieści? Czterysta miesięcy?
Spać już, pójść, iść spać, w sen odwieczny zwiać.
Raz, dwa, trzy. To mus. Odpoczywaj już.

Tuż przed świtem ponowne, drugie przebudzenie.
W łóżku nagłe, bezwolne z bólem zjednoczenie.
Przed oczami ćmi, wzlata szklisty świetlik, anioł.
Nie, to ćma, to nie anioł. Ogniem się jej zajął,
Od skrzydełek przez brzuszek, cały korpus ciała,
Gdy w marzeniach z anioła w ćmę się przemieniała.
To było kiedyś światło oczu, ukochane,
Raz dane, raz za razem potem odbierane.
Spać, spać, usnąć już. Oczy swoje zmruż.
Zamknij oczy. Biegiem. Tak. Śpij. Trzy, dwa, jeden.

Trzecie przebudzenie na sygnał budzika.
Od razu od łóżka codzienna wyćwika:
Wstawać, chodzić, mówić, wydalać, odżywiać.
Słońce się za oknem pali i zużywa,
W kołdry zakutaniu i w ciała spowiciu
Rodzi się półsenne myślenie o życiu,
Odżywa odwieczne o świecie marzenie,
Wraz z niechętną zgodą na dalsze istnienie.
Raz, dwa, pora wstać. Do życia się brać.
Wstawaj już. Raz, dwa. Biegnij gdzie się da.
Wstawaj więc. Raz, raz. Ruszaj się. Już czas.
Wstajemy, wstajemy, anioły znajdziemy.
Dalej. Raz, raz, raz. Świat przed sobą masz.
Nie pora na sen, na szczęście nie czas.
Idź, biegnij, nie zwlekaj. Ruchy. W świat uciekaj.


Ka